niedziela, 24 kwietnia 2016

Rozdział XXVII Granice Wytrzymałości

Witam! Tak, wiem, nie było mnie tu baaardzo długo. 
Niestety, zostałam zmuszona do tak długiej przerwy. 
Centralne egzaminy już za trzy tygodnie, a to właśnie 
od nich zależy... Cóż, tak naprawdę całe moje życie xD
Brzmi to bardzo dramatycznie, chciałabym móc powiedzieć, 
że przesadzam, ale nie mogę. Tak czy inaczej, przepraszam,
że Was zaniedbałam, ale uprzedzałam, że takie wpadki mogą 
się zdarzyć, zwłaszcza w tym okresie. Przejdźmy jednak do rzeczy. 
Rozdział nie powala długością, ale mam nadzieję, że mi się
udał. Jak zwykle, zachęcam Was do dzielenia się opiniami w
komentarzach :) Miłego czytania!


Panna Potter









Wróciłem do dormitorium. Coraz trudniej było mi znosić towarzystwo Pansy, zwłaszcza kiedy miałem świadomość, że czeka na mnie Talia, nie ważne było to, czy w ogóle chciała mnie widzieć.
Nie było mi dobrze z tym, że musiałem ją teraz trzymać na dystans, wycofać się zaraz po tym, jak się do niej zbliżyłem. Mimo, że powtarzałem sobie, aby nie angażować się uczuciowa, Talia złapała mnie w swoje sidła już dużo wcześniej, zanim się zorientowałem, stała się kimś ważnym. Od początku wiedziałem, że to miało się tak skończyć, ale nie zmienia to faktu, że ta cała sytuacja była dla mnie bardzo trudna.
- Gdzie jest Talia? - spytałem przyjaciół.
Blaise i Teodor popatrzyli po sobie niepewnie.
- Wróciła do siebie - odrzekł Blaise, ale widziałem, że najważniejszą część jego odpowiedzi mam jeszcze przed sobą.
- Jest pewien problem - dodał Teodor.
Czułem, jak rzedła mi mina. Co takiego mogło się stać?
- Jaki problem? - warknąłem.
Byłem bardzo, ale to bardzo poirytowany. Nie dość, że już i tak sam musiałem trzymać Talię na dystans, co ją złościło, to jeszcze moi współlokatorzy najwidoczniej pogorszyli sprawę.
Owszem, miałem teraz oddalić się od dziewczyny, ale nadal musiała nam ufać. Moim zadaniem było znaleźć złoty środek. Mimo, że na początku może mieć to negatywne skutki, to i tak musiałem pozostać z nią w dobrych relacjach, bo jeśli dziewczyna nie zgodzi się dobrowolnie przejść na stronę Czranego Pana, to będzie on zmuszony... Nie, nawet nie chciałem o tym myśleć. Utrudnianie mi tego było zbędne.
- Talia wie, że jestem jej kuzynem - powiedział w końcu Nott.
Nie. To nie mogło być prawdą.
- Powiedz mi proszę, że się przesłyszałem.
- O reszcie się nie dowiedziała - rzekł, próbując się tym wybronić.
- Czyli śmierć jej przybranych rodziców i tożsamość zabójcy twojego braciszka...
- O tym nie wie - przerwał mi Blaise.
Przeczesałem włosy dłonią, nie wiedząc co dalej robić.
Fakt, że Talia nienawidziła, kiedy ktoś coś przed nią ukrywał, nie był czymś nowym. Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że tego nie tolerowała.
- Jak się dowiedziała? - spytałem cicho, kierując się w stronę barku.
- Zobaczyła zdjęcie...
- Zdjęcie? - syknąłem - Czy ty naprawdę jesteś taki głupi, żeby wieszać to zdjęcie? Przecież wiesz, że Talia bywa tu regularnie.
- Uspokój się Draco. To zdjęcie wisiało tu cały czas, zapomniałem, że...
- Nie. Nawet nie próbuj się tłumaczyć.
Opróżniłem zawartość kryształowej szklanki i wyszedłem z naszego dormitorium. Musiałem to naprawić, ale żeby to zrobić, potrzebny był mi plan, którego nie miałem. Jak mogłem jej to wszystko wytłumaczyć? Za tym wszystkim kryło się zbyt wiele, aby powiedzieć jej prawdę. Musiałbym jej wyjawić, kim jestem, komu służyłem, a na to było jeszcze za wcześnie. Oczywiście nie zostało mi dużo czasu, ale to z pewnością nie był odpowiedni moment. Z drugiej strony, jeśli nadal bym kłamał, wyjawienie jej prawdy byłoby jeszcze trudniejsze. Ona miała uwierzyć, że Czarny Pan był tym dobrym. Kiedy medalion przejmie całą jej moc, Voldemort będzie mógł bez przeszkód panować nad jej umysłem, ale do tej pory musiała z własnej woli przejść na naszą stronę... Po której ja sam nie chciałem być.




***


- Jesteś pewna, że nic Ci nie jest? - spytała Hermiona, kiedy szłyśmy korytarzem na siódmym piętrze. 
Harry, Ginny i Ron już tam byli. Jako że za pięć minut miała zacząć się cisza nocna, chodzenie grupami było ryzykowne. 
- Tak - odparłam - Ale... Muszę Ci coś powiedzieć po spotkaniu - dodałam po chwili zastanowienia. 
- Dobrze - odparła. 
Stanęłyśmy przed pustą ścianą. Po chwili jednak pojawiły się na niej duże, drewniane drzwi. Otworzyłam je ostrożne, puszczając Hermionę przodem. Sala do której weszłyśmy była ogromna, lecz sprawiała wrażenie jeszcze większej dzięki lustrom, które pokrywały niemal każdy centymetr ścian, pomijając miejsce w którym znajdował się kominek i półki z przeróżnymi książkami, z których czerpaliśmy instrukcje do rzucania zaklęć.
Jak się okazało, większość członków już się zjawiła. Czekaliśmy już tylko na Cho, bliźniaków i Jordana. 
- Talia! - zawołała Ginny, podchodząc do nas - Powiesz mi teraz gdzie się podziewałaś?
- Nie teraz - szepnęłam, znacząco kiwając głową w stronę Harry'ego, który rozmawiał właśnie z Nevillem. 
- Nie wykręcisz się - powiedziała, kiedy drzwi się otworzyły. 
- Widzę, że jesteśmy już wszyscy - zawołał Harry, uciszając tym wszystkich zebranych - Możemy zatem zaczynać. Zanim jednak dobierzecie się w pary, chciałbym Wam przypomnieć to, co powtarzam za każdym razem. Wszyscy, bez żadnych wyjątków, wielcy czarodzieje zaczynali z tej samej pozycji, co my. Musieli przebyć tą samą drogę, którą dążymy. Skoro im się udało, to nie widzę najmniejszego powodu, aby nam się miało nie udać. 
Rozległy się oklaski i wiwaty. 
- No dobrze już, dobierzcie się w pary - polecił, przekrzykując rozentuzjazmowanych uczniów. 
Nagle wpadłam na pewien pomysł. 
- Cho! 
Krukonka odwróciła się zaskoczona. 
Przypomniała mi się rozmowa z Harrym, kiedy powiedział mi, że jego dziewczyna trochę się mnie boi. Uważałam to za śmieszne. Ona jednak argumentowała to tym, że byłam o wiele bardziej bezpośrednia od mojego brata, czasami nawet lekkomyślna, co nie było zbyt bezpieczne w parze z moimi zdolnościami, które zawdzięczałam najlepszej nauczycielce, jaką mogłam mieć, Pani Bathildzie. Z początku byłam oburzona faktem, że Harry nic jej nie powiedział, nawet nie zwrócił jej uwagi za to, że obgaduje jego własną siostrę, ale świadomość, że ta dziewczyna się mnie bała, była komiczna, więc nie mogłam się gniewać zbyt długo. Nic nie miałam do Cho, nie znałam jej zbyt dobrze, ale z tego, co udało mi się do tej pory wywnioskować, nie była tak świetna, jak ją opisywał mój brat. W dodatku chodziła z Harrym, a on podobał się Ginny. Wiedziałam, że to nie był dobry powód, aby jej nie trawić, ale hej... Kodeks przyjaciółek. 
- Tak? - odparła, cofając się o krok, kiedy do niej podeszłam. 
- Chcesz być ze mną w parze? - spytałam z uśmiechem. 
Dziewczyna przełknęła ślinę. 
- Ale obiecałam Ha...
- No dalej. Nic wam się nie stanie, jeśli oderwiecie się od siebie choć na chwilę, gołąbeczki - zawołałam, ciągnąc ją na koniec szeregu, który zdążył się już uformować. 
Harry popatrzył na mnie z powątpiewaniem, ale nic nie powiedział. Cho za to zerknęła na niego błagalnie, ale ten wzruszył tylko ramionami. Musiałam się bardzo starać, aby nie wybuchnąć śmiechem, czego nie odmówiła sobie Ginny. 
Nie miałam zamiaru robić Cho żadnej krzywdy. Chciałam jej tylko pokazać, że nie myliła się co do mnie. Daję Wam pozwolenie, aby nazywać mnie zołzą! 
- Dobrze. Stańcie naprzeciwko siebie, ma was dzielić co najmniej 7 metrów. Dzisiaj będziemy ćwiczyć zaklęcie paraliżujące i zaklęcie tarczy. Wiem, że są wśród nas uczniowie, którzy jeszcze tego nie przerabiali, więc pokażę wam najpierw na czym to polega. Talia, chciałabyś mi pomóc? - spytał, a oczy wszystkich członków Gwardii zwróciły się w moją stronę. 
- Tak, profesorze - zaśmiałam się. 
Stanęliśmy między dwoma rzędami, które uformowali obserwatorzy, tak, aby mogli nas dobrze widzieć. 
- Przygotuj różdżkę - rozkazał Harry, a na jego twarzy pojawił od dawna przeze mnie niewidziany uśmiech. 
Było to dla mnie jak miód na serce, bo mój brat rzadko okazywał jakiekolwiek pozytywne emocje. 
Uniosłam różdżkę i wycelowałam nią w brata. Ten wytłumaczył młodszym członkom, na czym polegały te zaklęcia i jak je poprawnie rzucać. 
- A teraz, Talia użyje przeciwko mnie zaklęcia Petrificus Totalus. Ja postaram się je odeprzeć tak, aby odbiło od mojej tarczy prosto w nią. 
- Bez obaw, znamy zaklęcie niwelujące skutki  - dodała szybko Hermiona, widząc przestraszone miny kilku pierwszoroczniaków . 
- Gotowy? - spytałam. 
Harry skinął głową. 
Odczekałam małą chwilkę. 
- Petrificus Totalus! - krzyknęłam, ignorując chęć użycia zaklęcia niewerbalnego. 
Może i Harry był ostatnio przygnębiony, ale byłam jego siostrą. To dawało mi wszelkie prawo do dokuczania mu. Tym razem jednak postanowiłam się powstrzymać. 
Harry odbił moje zaklęcie, o mało się nie przewracając, kiedy uderzyło w jego tarczę. Powinien być na to przygotowany. Wszyscy zdołaliśmy się już przekonać, że moc, która mnie wybrała dodawała mi siły. 
Mój oszałamiać pędził właśnie w moją stronę. Odruchowo go odbiłam, przez co mój brat właśnie leżał nieruchomo na kamiennej podłodze.
Po sali rozległy się westchnienia i śmiechy.
- Talia! Jak mogłaś?! - pisnęła Cho, następnie podbiegła do Harry'ego.
- To był odruch - zawołałam, ale zagłuszyli mnie Fred i George, zanosząc się śmiechem.
Na szczęście, tylko Cho zaczęła panikować. Reszta potraktowała to jako dobre przedstawienie.
Podeszłam do brata, nad którym klękała Cho, klepiąc po policzku.
- Tak mu nie pomożesz - parsknęłam.
Wycelowałam w klatkę piersiową Harry'ego i w myśli powtórzyłam odpowiednią formułkę.
- Ś-świetna obrona - wymamrotał lekko zdyszany Harry, kiedy się już podniósł.
- Wszystko okay? - spytałam, nie mogąc ukryć uśmiechu.
- Tak - odparł i po chwili sam się roześmiał.
Poklepałam go po ramieniu i wróciłam na swoje miejsce
- No dobrze, demonstrację mamy już za sobą. Teraz wasza kolej. Pamiętajcie jednak, żeby odbijać zaklęcia tak, aby w nikogo nie trafiły - powiedział Harry, uśmiechając się delikatnie.
Spojrzałam na Cho, która nie wyglądała na zadowoloną.
- Chcesz zacząć? - spytałam.
Skinęła nerwowo głową i uniosła swoją różdżkę. Poszłam jej śladem.
Dziewczyna bez zapowiedzi machnęła różdżką, nerwowo wołając formułkę.
W ostatniej chwili udało mi się je odbić. Zerknęłam na moją partnerkę, lekko poirytowana.
Wcześniejsze zdarzenia w dormitorium trzech ślizgonów wprowadziły mnie w bardzo dziwny nastrój. Byłam zła, ale nie tak, jak zawsze. Miałam ochotę się na czymś wyżyć, dać upust wszystkim emocjom, które musiałam kłębić w sobie przez tak długi czas. Panowanie nad sobą miało swoje minusy. Już od kilku miesięcy nie mogłam odreagować, czułam się jak bomba, która miała za chwilę wybuchnąć. To wszystko sprawiało, że na tą chwilę byłam wredna, a kiedy byłam wredna, zapominałam o istnieniu hamulców. Już chciałam rzucić paraliżującą klątwę w Cho, ale ktoś mnie powstrzymał.
- Dobrze sobie radzisz, Talia - powiedział Harry, przechodząc obok.
To skutecznie wyrwało mnie z tego dziwnego stanu.
Co się ze mną działo?
- Harry, mogę iść? - spytała, kiedy już zaczął się oddalać.
- Coś się stało?
- Nie, ale... Głowa zaczęła mnie boleć. Podejrzewam, że Cho nie będzie mi miała tego za złe - odparłam.
- Uważaj na siebie - powiedział.
Kiwnęłam głową i opuściłam salę, unikając po drodze kilka odbitych zaklęć.
Musiałam się uspokoić, pozbyć tego gorzkiego gniewu, który mnie przepełniał. Tylko jak? Jeśli użyję mocy, blizny, które dopiero dzisiaj rano zniknęły, powrócą. A do tego nie mogłam dopuścić. Z drugiej strony, jeśli znowu zduszę to w sobie, co mogłoby się stać następnym razem, kiedy ktoś mnie zdenerwuje?
Szłam korytarzem, pozwalając nogom prowadzić mnie w nieznanym kierunku. W tym momencie było mi wszystko jedno, świadomość że Filch mógł wyłonić się zza zakrętu wcale mnie nie obchodziła. Jedyne, co teraz czułam to złość, strach, zawód, bezsilność i zdziwienie tym, że w jednym momencie, jak za dotknięciem różdżki, mój nastrój zmienił się diametralnie.
Przechodziłam obok gabinetu dyrektora, kiedy poczułam dziwny ucisk w czaszce. Nie był to nieprzyjemny ucisk, lecz skutecznie mnie zaskoczył. Musiałam podeprzeć się o posąg gargulca. Obraz przede mną stopniowo zanikał, ogarniała mnie całkowita ciemność. Nie straciłam jednak przytomności, ciałem i świadomością nadal znajdowałam się na korytarzu, przed gabinetem Dumbledore'a, co chyba najbardziej mnie dziwiło. Zazwyczaj całkiem odpływałam, kiedy dostawałam wizji.
Talia 
Usłyszałam cichy szept, dochodzący do mnie ze wszystkich stron.
Nie pozwól, aby twoje serce otworzyło się na zło. Obnażasz się przed pijawką, która tylko na to czeka. Chroń to, nie daj im tego odebrać. 
Nie potrafiłam rozpoznać tego głosu. Kto to był? Jakim cudem przedostał się do moich myśli?
Powoli zaczęłam odzyskiwać wzrok, jednak w zamian za to, opuszczała mnie siła.
Czy tak to wszystko miało wyglądać? Miałam dosyć. Najbardziej samolubna, naiwna i niedojrzała część mnie obudziła się i zapragnęła normalnego życia, bez dodatkowych mocy, bez bólu i tego co z tym przychodziło. Zapragnęłam życia w pełnej, szczęśliwej rodzinie. Zatęskniłam za poczuciem komfortu i bezpieczeństwa, za byciem dzieckiem, które nie musi się zbytnio przejmować, bo miało kogoś, kto się nim zaopiekuje. Poddałam się tej chwili słabości kompletnie. Mięśnie odmówiły mi posłuszeństwa, co zmusiło mnie do osunięcia się na kamienną, zimną podłogę. Zaczęłam się trząść, a po moich policzkach popłynęły łzy. Nie chciałam tu być, nie chciałam tego wszystkiego czuć.
Całkowicie zapomniałam już o tej dziwnej "wizji", nie chcąc się nad niczym już zastanawiać. Pozwoliłam na to, aby wypełnił mnie żal.
- Talia?
Tym razem nie był to szept. Podniosłam głowę i zobaczyłam Malfoya biegnącego w moją stronę. Wyraz jego twarzy zdradzał troskę i strach. Klęknął przede mną.
- Co Ci się stało? - spytała, ujmując moją twarz w dłonie.
Próbowałam się mu wyrwać, ale nie miałam siły.
- Talia - powtórzył, potrząsając mną lekko.
Nie potrafiłam z siebie nic wydusić, łzy nie przestawały płynąć po moich policzkach.
Draco usiadł obok mnie i objął ramieniem. Jego dłoń delikatnie gładziła moje ramię.
- Spokojnie, nie płacz - powtarzał uspokajająco.
Siedzieliśmy tak dłuższą chwilę.
- Nie mam już siły - wychrypiałam w końcu.
- Na co?
- Na wszystko. Nie prosiłam się o nic, co mnie spotkało, nie chcę tego.
- Wiem - westchnął - Wiem i uwierz mi, też tego dla Ciebie nie chcę. Gdybym mógł, to... Ale nie mogę.
Wtuliłam się w jego ramię, szukając choć trochę ciepła i poczucia bezpieczeństwa.
Nadal byłam na niego wściekła, ale byłam zbyt zmęczona, aby teraz to tego wracać.
- Choć - odezwał się, pomagając mi wstać.
- Gdzie idziemy?
- Wolę Cię mieć dzisiaj na oku - powiedział tylko.
Jak się później okazało, zaprowadził mnie z powrotem do swojego dormitorium. Kiedy do niego weszliśmy, jego współlokatorzy już chcieli zacząć zadawać pytania, ale Draco pokręcił głową, więc nic nie powiedzieli.
- Poczekaj tutaj, zaraz wrócę - rzekł Draco i zniknął w łazience, zamykając za sobą drzwi.
Zostałam w pokoju z Blaisem i Teodorem. Zerkali na mnie co chwilę.
- Talia - zaczął Teodor, ale przerwałam mu, unosząc dłoń.
- Nie musisz mi nic tłumaczyć, nie dzisiaj - powiedziałam, siląc się na blady uśmiech.
Również żal do tego ślizgona nie zniknął, ale potrafiłam go zrozumieć.
- Przepraszam - odparł, spuszczając wzrok.
- Już w porządku.
W pokoju zrobiło się nieznośnie cicho. Już chciałam się odezwać, kiedy Draco wyszedł z łazienki.
Wyciągnął w moją stronę dłoń. Ujęłam ją i poszłam za nim z powrotem do łazienki. To co tam zobaczyłam trochę mnie zdziwiło. Na środku łazienki stała wanna  napełniona parującą wodą. W okół wanny unosiły się małe płomyczki. Dostrzegłam też liczne olejki i płyny, wszystkie do mojej dyspozycji. Na blacie przed lustrem leżała satynowa piżama, przepięknie ozdobiona szczotka do włosów i inne przybory toaletowe.
- Potrzebujesz chwili dla siebie - powiedział Draco.
Wtuliłam się w niego, wdzięczna za ten wspaniały gest. Rzeczywiście potrzebowałam chwili spokoju, a ciepła kąpiel była idealnym pomysłem.
Draco zostawił mnie samą w łazience.
Zdjęłam z siebie ubranie i zanurzyłam się cała w ciepłej wodzie, próbując się odprężyć i o niczym nie myśleć.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz